Bieganie fajne jest. Od biegania się chudnie, mogę już z pewnością stwierdzić. Tak, wiem – jak się ktoś będzie hamburgerami obżerał, to i bieganie nie pomoże. Nic nie pomoże, prawdę powiedziawszy, przy ataku hamburgerowym… Ja jednak hamburgera może dwa razy w życiu jadłam (a dokładniej cziiizburgera) i było to jakieś szesnaście lat temu.
Powtórzę: od biegania się chudnie. Oczywistą oczywistością jest, że inne formy aktywności też nie szkodzą, a raczej pomagają w zrzucaniu kilogramów. Pomaga też zbilansowana, zdrowa dieta. I to, co w głowie mamy. Wręcz kluczowe potrafi być. Ale dziś nie o tym, bo to wszystkim wiadomo i zapewne większość czytających ma swoje doświadczenia w tej materii.
To jeszcze raz: od biegania się chudnie. Wszystko, co teraz napiszę, będzie bardzo subiektywne. Każdy organizm ma swoją wizję obrastania w tłuszcz albo pozbywania się go. Ja w każdym razie wiem, że od kiedy pamiętam, sportu było w moim życiu mnóstwo. Pływanie, tenis, taniec. Rower. Góry. Fitness. I rekreacyjnie inne. Jedzenie – bardzo zdrowe. Z epizodami kontroli dietetyka nawet. Mimo to, z wagą było różnie (dwa razy krytycznie wręcz, bo ponad 10 kg więcej, niż obecnie). Wszyscy się dziwili, że jak to, jem tak zdrowo, uprawiam sport, a nie wyglądam, jak lachon z okładki. No tak. Niedoczynność tarczycy. Jeszcze z tą głupią autoimmunologiczną odmianą. Do tego trzy lata w Anglii – po pierwszym roku +10 kg. Na angielskich warzywach. Przez jakiś czas było to bardzo frustrujące. Potem stwierdziłam, że hormony hormonami, ale to nie powód, żeby całe życie ciągnąć ze sobą zbędne kilogramy.
Zaczęłam biegać. Jedzenia pilnowałam tak samo, jak zawsze. Nie wprowadziłam restrykcynych zmian. Zdarza mi się słodka mrożona kawa. Zdarza się beza. Zdarza się alkohol. Nie codziennie. Ale bywa, że mam ochotę na coś “zakazanego”. Nie odmawiam sobie. Tylko potem cisnę na treningu bardziej 😉
W każdym razie. Bez ciśnienia i katowania psychicznego, chudnę. Powoli, ale kilogramy lecą. 5-6 w nieco ponad dwa miesiące ostatnie. Wyniki badań lepsze. Samopoczucie lepsze. Dzisiaj z dużymi obawami przymierzyłam spodnie trekkingowe jedne i drugie, z czasów świetności formy górskiej. I co? Leżą świetnie.
To żeby nie tylko o kilogramach było… biegam sobie ostatnio tylko po 5 kilometrów, bo więcej trudno wcisnąć w dziury czasowe w ciągu dnia. Dzisiaj jest szansa na więcej, i zamierzam trochę się wypróbować. Znalazłam na osiedlu boisko o okrążeniu 220 metrów i radośnie tam pomykam. Blisko do domu, daje radę w upale, dało radę i w ulewie. Dzisiaj podejście do 10 kilometrów (krążenie po osiedlu + boisko). Bo… no dobra. Powiem. Napiszę. Zapisałam się na 50. Bieg Westerplatte. 8 września, 10 kilometrów właśnie, z Westerplatte na Starówkę. I będzie małe deja vu, bo meta jest dokładnie w tym samym miejscu, co meta mojego pierwszego biegu sprzed tygodnia…
Wracając do tematu numer jeden dzisiejszego. Ciekawe, czy na liofilizowanym jedzeniu i wspinaczce też się chudnie? A-u-a-aj-aj-ej to już zaraz, za moment! Pół roku śnienia, marzenia i oczekiwania na ten wyjazd, który cały czas wydawał się tak odległy. I co, to już? Za cztery dni? O mamo.