Ciastka, które można (prawie) bezkarnie jeść :)

Nie jedz tego, to sam cukier! Nie jedz tego, to niezdrowe! Nie jedz tego, to nie ma żadnych wartości odżywczych! Tuczy (biegaj sobie, biegaj, ale kawałek do kawałka i w biodra pójdzie), zaśmieca organizm, przyzwyczaja do słodkiego i uzależnia. Nieeeee jeeeeedz! Jeśli sami sobie tak nie mówimy, to zawsze znajdzie się ktoś, kto coś podobnego powie. Niekoniecznie złośliwie (choć i tak bywa, ale takie przypadki się po prostu ignoruje), czasem w przypływie natchnionego dobrą wolą fanatyzmu (takie osoby traktujemy jako dary losu na ścieżce prowadzącej do nagromadzenia nieskończonych pokładów cierpliwości, wyrozumiałości i miłości do świata).

Jasne, ze słodkościami trzeba uważać. To prawda, słodkie uzależnia. Może prowadzić do cukrzycy (małe wyjaśnienie w komentarzach ;)). Nie powinno zastępować pełnowartościowych posiłków. Itakdalejitakdalejitakwnieskończoność. Nie dajmy się jednak zwariować :). Jest słodkie i słodkie. Są śmieciowe słodycze i słodycze… no, akceptowalne ;). Nie będę tu bronić białej czekolady (omnomnomnom, czyżbym w czwartek, dzień przed egzaminem, pochłonęła całą tabliczkę? Jestem przekonana, że to był sen, bardzo smaczny sen) czy lodów karmelowych (przysięgam, moje pierwsze lody od września!). Mam do zaproponowania coś naprawdę niewinnego… i zarazem przepysznego. Tak, tak, to się da pogodzić.

ciastka2

Orzechowo-pomarańczowe bezglutenowe (!) ciasteczka. Przepis autorstwa mojej bardzo dobrej koleżanki, Surabhi, z którą studiowałam w Londynie. Surabhi robi w kuchni prawdziwe czary-mary. Ilekroć zapraszała mnie na obiad, dosłownie fruwałam (dopóki pełen żołądek nie sprowadzał mnie z powrotem na krzesło) – niesamowite wyczucie smaków, doświadczenie mieszkania w kilkunastu miejscach na całym świecie, z naciskiem na Indie i Azję Wschodnią, przykładanie wagi do zdrowego odżywiania i ciągłe poszukiwanie kulinarnych inspiracji. S. często przynosiła na zajęcia lub spotkania swoje wypieki, którymi wprawiała wszystkich w zachwyt, dlatego z pełną odpowiedzialnością polecam jej nowy przepis na bezglutenowe ciasteczka. Pozostawiają duże pole do modyfikacji – można użyć innych orzechów (na przykład płatków migdałowych – ciasteczka byłyby bardziej miękkie i delikatne w smaku), można kombinować z innymi dodatkami… ale osobiście podoba mi się taki minimalizm i połączenie smaków.

Składniki:

1/4 szkl. masła
1/4 szkl. brązowego cukru
1/2 szkl. bezglutenowej mąki
1/3 szkl. kandyzowanej skórki z pomarańczy (lub mieszanki pomarańczowo-cytrynowej)
1/2 szkl. posiekanych/potłuczonych orzechów włoskich
1/2 łyżeczki (bezglutenowego) proszku do pieczenia
1 łyżeczka przypraw korzennych
1 łyżka cukru pudru (opcjonalnie)

Czary-mary:

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Ucieramy masło z cukrem na gładką masę. Dodajemy proszek do pieczenia, mąkę, kandyzowaną skórkę, przyprawę, orzechy i łączymy wszystkie składniki. Formujemy kulki, spłaszczamy i układamy na blasze. Pieczemy do uzyskania złotawego koloru (ok. 18 minut, ale lepiej być czujnym). Zostawiamy do ostygnięcia i ewentualnie posypujemy cukrem pudrem.

ciastka1

ciastka3

Oryginalny przepis tu (klik), zdjęcia również z blogu Surabhi.

Aktywnie!

Po dziesięciu godzinach na uczelni (co w piątek uważam za skandal). Po treningu (uff…). Już z i w pozycji horyzontalnej – raportuję :). Od czasu mojego samobiczowania i skruszonego przyznania się do win (czyt. poprzedni wpis i żałośnie niskie słupki marcowe na endomondo), melduję poprawę. Biegową, ćwiczeniową – krótko mówiąc, dzieje się. Dzieje się o tyle przyjemnie, że wiosna atakuje. Śmiem twierdzić, że biegając wczoraj, lekko się opaliłam. Takie rzeczy. Z nieprzyjemnych aspektów to w sumie tyle, że za tydzień mam egzamin, za dwa kolejny oraz esej na poważny temat, do tego stresujące ubieganie się o fundusze na to i tamto, sprawdzanie skrzynki mejlowej na bezdechu i takie tam. Bez biegania i ćwiczeń chyba bym zwariowała.

Hitem obiadowym jest kasza gryczana (tak tak, przywiozłam sobie zapas z Polski!) z dodatkami (podduszone na czosnku cukinia, suszone pomidory, ciecierzyca, ew. odrobina śmietany) + sałata z octem balsamicznym. Proste, pyszne, sycące. Mniaaaam. Tak bardzo mniam, że jakoś nigdy nie zdążę zdjęcia zrobić…. Ku ogólnej uciesze zamieszczam za to zdjęcia, które powstały gdy weszłam w stan charakterystyczny dla dużego zmęczenia. Tak już czasem mam :).

adventurer-3

Photo on 2013-04-09 at 19.57 #4

Photo on 2013-04-09 at 19.59

Photo on 2013-04-09 at 20.00

Grunt to zdrowe odżywianie 😀

Powrót – oby spektakularny ;)

Miesiąc blogowej przerwy. Biegowej na szczęście nie, choć ostatnie dwa tygodnie do najbardziej aktywnych nie należały. Mea culpa. Żałuję. Obiecuję poprawę. W blogowaniu, w bieganiu. Na swoje usprawiedliwienie mam dość konkretne “życiowe zawirowania”. Było trochę niefajnie i uwagę skupiłam na czym innym, niż pisanie. Do tego wariackie pociągi i samoloty, wizyty, odiwedziny, Wielkanoc, deadliny uczelniane pomiędzy, no i choroba, która w to wszystko się wplątała i przez którą, wstyd się przyznać, biegałam tylko dwa razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Na pogodę nie zwalam winy, bo jak wszyscy dobrze wiemy, nie ma złej pogody, są tylko… 😉

Jedno z owych dwóch wybiegań miało miejsce nad morzem. Czepialscy powiedzą: zatoką, ale wierzcie mi, jak z plaży na Stogach, w Brzeźnie czy Sopocie patrzy się na zatokę, to widzi się morze. W sensie, końca nie widać. Także… biegałam nad morzem ;). Wykorzystałam niedzielny spacer rodziców, wystroiłam się w papuzie sportowe ciuszki (mama: “wyglądasz jak pelikan”) i wystrzeliłam z mola w Brzeźnie w kierunku Sopotu. Ku mojemu zdziwieniu, biegaczy było mnóstwo. A termometr pokazywał temperaturę zdecydowanie ujemną! Pozytywnych zaskoczeń było jednak więcej. Wszyscy (w s z y s c y!) biegacze się pozdrawiali! Symboliczny, drobny gest podniesionej dłoni – niby nic, a zanim pomyślałam, już suszyłam do wszystkich zęby. Z tej radości to aż rekordową dyszkę zrobiłam – 01:03:13. Ja wiem, że dla Was wyjadaczy, to tempo marszu. Dla mnie też będzie, kiedyś ;). Teraz to jednak życiówka. Treningowa, po śniegu. Tym bardziej cieszy. Tym bardziej mi głupio, jak patrzę na statystyki na endomondo i widzę dziesięć (mamma mia…) dni przerwy od ostatniego treningu. Żeby jeszcze po drodze jakieś domowe ćwiczenia były! Ale nie, nic. Cóż, trzeba to sobie nazwać: porażka. Źle mi z tym. Na szczęście już zdrowo, już z powrotem w Italii, gdzie termometr wskazuje 12 stopni, więc zaraz kładę się półprzytomna spać (wczorajsza pobudka o 3 rano, podróż do Warszawy, lot, pociąg, zajęcia, oraz dzisiejsze 10 godzin na uczelni trochę dało mi w kość ;)) a rano wskakuję w spodnie 3/4 i śmigam do parku. Kondycjo, nie zawiedź mnie i bądź. Po prostu bądź ;).

Jeśli przeżyję na uczelni kwiecień, to zostanę bohaterką we własnych oczach, bo lekko nie będzie. Natomiast coraz wyraźniej przypomina o sobie brukselska 20-tka za nieco ponad półtora miesiąca i tak sobie myślę, że nie już nie można się obijać i trzeba konkretnie cisnąć. Jak trzeba, to trzeba…

Dalsze plany? Są. Mniejsze starty w wakacje (w zależności od tego, gdzie je spędzę, mam nadzieję, że choć sierpień w Polsce). Jesień… to się okaże. Jakąś półówkę o przyzwoitym czasie by się chciało. No, ale najlepsze widnieje w 2014. W lutym lub marcu kurs w Tatrach, na wiosnę maraton (tak, celowo piszę o tym już teraz, bo wiem, że nie będzie odwrotu i żeby mi nie przyszło się mazgaić i rozmyślić jesienią ;)). Może tak to nie wygląda, ale te dwie rzeczy mają ze sobą wiele wspólnego. Zaliczenie kursu i przebiegnięcie maratonu to dwa konieczne kroki przed letnim celem na przyszły rok, który to cel kilka dni temu został opracowany po godzinach jeżdżenia palcem po mapie Alp. 🙂

Najbliższe tygodnie zwracają się o motywację, perfekcyjną organizację czasu i dużo determinacji. Najpierw jednak trzeba się wyspać. Niech mi się bieganie przyśni, a rano niech nogi same wyskoczą z łóżka i poniosą :). Niech kwietniowe statystyki wystrzelą i poszybują hen wysoko… co w porównaniu z marcowymi nie powinno być trudne:

Screen shot 2013-04-05 at 22.18.25

Screen shot 2013-04-05 at 22.18.37

Screen shot 2013-04-05 at 22.18.45

A tak było w Gdańsku kilka dni temu. Biegania po plaży i skakania w kozakach i kilkunastu warstwach grzewczych nie wrzucałam na endomondo, ale jakiś ruch to jednak był 😉

IMG_2463