Ludzie zawsze zadają mi te same pytania: Dlaczego trenuję po pięć godzin dziennie, skoro do utrzymania formy wystarczałaby mi dwudziestopięciuminotowa przebieżka? Dlaczego, zamiast pobiec w normalnym maratonie, jak cywilizowany człowiek, ja wolę wziąć udział w wyścigu, którego trasa równa się czterem takim maratonom? Czemu zamiast truchtać sobie w cieniu drzew, wybieram bieganie w Dolinie Śmierci w samym środku lata? Czy jestem masochistą? Uzależniłem się od endorfin? Czy jest coś, jakaś tajemnica, przed którą uciekam? A może biegnę w poszukiwaniu czegoś, co nigdy nie było mi dane?
Nadszedł czas, żeby podzielić się wrażeniami z lektury ‘Jedzi biegaj’ Scotta Jurka. Kim jest Scott Jurek? Prawdopodobnie większość biegaczy, nawet tych początkujących, przynajmniej o nim słyszała. Zresztą, nie tylko biegacze o “Dżurku” słyszeli – moja mama, która z bieganiem niewiele ma wspólnego, średnio kilka razy w tygodniu słyszy “Mamooo, a jak będę w domu, zrobimy burgery z soczewicą Scotta Jurka? Albo zimowe chilli? Albo mleko z konopi (to ostatnie wywołało lekkie zdziwienie, ale tylko chwilowe)?”. Scott to jeden z najlepszych ultramaratończyków na świecie. Niesamowite wyniki w biegach na 100, 160, czy 217 kilometrów robią wrażenie. Także 266,6 kilometrów w biegu dwudziestoczterogodzinnym… Podobnie bieganie z plemieniem Tarahumara – o tym można przeczytać więcej w książce ‘Urodzeni biegacze’ Christophera McDougall’a. Jednak osiągnięcia Scotta nie są w ‘Jedz i biegaj’ najważniejsze. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, najważniejsza jest droga, jaką Scott przebył. ‘Jedz i biegaj’ to w dużej mierze autobiografia tego biegacza; czytamy o jego dzieciństwie, dorastaniu, wpływie tego okresu na późniejsze decyzje i sukcesy. W pamięć zapada powtarzane przez ojca Scotta niemal jak mantra zdanie “Czasem po prostu trzeba”.
Recenzji ‘Jedz i biegaj’ można znaleźć w internecie wiele, większość koncentruje się na tym, jak Scott łączy bieganie ultra z dietą wegańską, na dystansach pokonywanych przez biegacza i jakim niesamowitym jest człowiekiem. To wszystko prawda. Do tego ‘Jedz i biegaj’ czyta się naprawdę lekko, lektura podzielona została na krótkie rozdziały, co sprawia, że choć trudno się od niej oderwać, można ją z powodzeniem czytać w środkach komunikacji miejskiej lub pilnując gotującego się obiadu bez większych obaw o przegapienie przystanku lub przypalenie zupy. Co jednak mnie, biegaczkę-amatorkę, dopiero zmierzającą do swojego pierwszego maratonu, urzekło w ‘Jedz i biegaj’? Co zaintrygowało? Co sprawiło, że przeczytałam tę książkę w niecałe trzy dni, mimo nawału zajęć i obowiązków? Co nie pozwoliło zatrzymać się po kilku rozdziałach i zapaliło mi w głowie intensywnie palącą się do teraz lampkę?
Nikt tak bardzo jak ja nie pragnie wygrywać. Biegając w ultramaratonach, nauczyłem się jednak, że czas na mecie to tylko liczby, po prostu wynik, nawet jeśli walczę o niego każdym ścięgnem i mięśniem mojego ciała. Bardziej niż samo zwycięstwo liczy się to, co i jak zrobiłem, by je osiągnąć. Czy się przygotowałem? Czy jestem skupiony? Czy zatroszczyłem się o swoje ciało, czy jadłem zdrowo i rozważnie? Czy odpowiednio trenowałem? Czy zmuszałem się do maksymalnego wysiłku?
Powyższe słowa to rachunek sumienia biegacza, nie tylko przed ultra, ale przed każdym biegiem. Ale też życiowy rachunek sumienia do zastosowania w innych ważnych momentach. Scott dalej pisze, że te pytania to uniwersalny drogowskaz dla każdego, kto do czegoś dąży. Chcemy przecież dostać awans, zdobyć dziewczynę albo chłopaka, pokonać osobisty rekord w biegu na pięć kilometrów. Określa nas jednak nie to, czy dostajemy, czego chcemy, ale to, jak zabieramy się do rzeczy. Myślę sobie, że dużo w tym racji i warto taki “rachunek sumienia” regularnie przeprowadzać i przywracać sobie właściwą perspektywę.
Scott jest przekonany, że swoje rezultaty w dużej mierze zawdzięcza wegańskiej diecie. Dla wielu może to być szokujące, no bo jak to – energia do takich biegów z trawy? Wydaje mi się, że takie opinie wynikają przede wszystkim z braku świadomości, czym jest weganizm. Scott, jaki prezentuje się w ‘Jedz i biegaj’, jest zaprzeczeniem stereotypowego fanatycznego weganina. Jego sposób odżywiania jawi się jako świadomy, racjonalny wybór i decyzja, do której dochodził stopniowo. Nie brak w ‘Jedz i biegaj’ wzmianek o stołowaniu się w McDonaldzie i tradycyjnej kuchni obecnej w jego rodzinnym domu. Każdy z krótkich rozdziałów książki kończy się wegańskim przepisem – czasem na pełne danie, czasem na koktajl, deser lub przekąskę. Podobno wiele składników jest wymyślnych i trudno je dostać w Polsce lub znajdują się na najdroższych półkach sklepów ze zdrową żywnością. Wydaje mi się jednak, że takich składników jest tylko kilka i z powodzeniem można je zastąpić tańszymi, dostępnymi w Polsce odpowiednikami. Przeszkodą jest tylko nasza wyobraźnia, ja traktuję przepisy Scotta jako inspirację i urozmaicenie mojej diety.
Co dała mi lektura ‘Jedz i biegaj’? Od wielu osób, biegających dłużej i szybciej ode mnie, słyszałam, że po przeczytaniu ‘Jedz i biegaj’ stwierdzali, że “ultra to coś strasznego, w życiu czegoś takiego nie przebiegnę, to jakaś mordęga”. To jest mordęga, z pewnością. We mnie ta lektura wprawiła w ruch jakąś szaloną machinę, która sprawia, że nie ma dnia, żebym nie pomyślała o przebiegnięciu ultra. Mój pierwszy półmaraton w maju, jesienią maraton, przede mną jeszcze długa droga. Ale zupełnie mi to nie przeszkadza w myśleniu o czymś więcej, dalej, intensywniej. Zachowując ogromny respekt wobec biegania i wyzwań, jakie niesie, po prostu wiem, że prędzej czy później pojawię się na trasie biegu dłuższego niż maraton.
Scott pisze: Jeśli biegniesz sprintem i nie jesteś akurat w doskonałej formie, masz problem. W ultramaratonie kontuzje, zmęczenie, kiepska forma i choroba schodzą na drugi plan. Zdeterminowany niedźwiedź zawsze pokona rozmarzoną gazelę. Nie pamiętam, ile już razy słyszałem: “Nie wierzę, że on mnie pokonał”. Odległość ogałaca cię ze wszystkiego. Chcę tak. Chcę czegoś takiego doświadczyć. To zrobiła ze mną książka Scotta Jurka. Jasno pokazała też, że klucz tkwi w prostocie. Jedz i biegaj. Nie w wymyślnych strojach i najnowszym modelu butów leży sukces. Zresztą, czym jest sukces… Najważniejsze dzieje się w głowie. Ta książka pokazuje, że powiedzenie, że “biega się głową” to nie wytarty frazes. Tak po prostu jest, możliwości mamy niewyobrażalne. Niewyobrażalne… dopóki nie wystawimy się na próbę i nie podejmiemy wyzwania, jakim jest, na przykład, bieg ultra. Wtedy następuje wielka konfrontacja wyobrażeń, rzeczywistości, możliwości, wewnętrznej siły.
Chcielibyście poznać odpowiedzi na wszystkie “dlaczego” zawarte w pierwszym akapicie? Myślę, że lektura ‘Jedz i biegaj’ daje odpowiedzi na te pytania. A niektórym na tyle miesza w głowie, że postanawiają sami przekonać się, jakie byłyby ich własne odpowiedzi. Ja bardzo chciałabym móc kiedyś powiedzieć, podobnie jak Scott:
Biegnąc godzinami Tonto Trail, zostawiliśmy za sobą wszystko poza ziemią, niebem i naszymi ciałami. Uwolniłem się od wszelkiej myśli, poza refleksją o tym, co robię tu i teraz, jak unoszę się pomiędzy tym, co było, i tym, co będzie, pewnie zawieszony między rzeką a krawędzią. Wreszcie przypomniałem sobie, co znalazłem w ultramaratonie. I przypomniałem sobie, co zgubiłem.