Wrażenia po pierwszym biegu… i moje szczęście do nagród.

Przygotowania do wyjazdu na Kaukaz pełną parą, stąd nieregularność blogowa. Biegowa też (paradoksalnie, bo przecież formę trzeba jeszcze podbić), ale pojawił się rower, więc chyba nie jest źle.

To może mała relacja z  Biegu św. Dominika (4.08.2012)

Dzień wcześniej – chmury, deszcz, znośne temperatury. I co z tego… w sobotę obudziło mnie słońce, idealnie błękitne niebo i dużo kresek na termometrze. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Pogoda dała mi podczas biegu mocno w kość, ale o tym za chwilę. Najpierw garść konkretów:

Pakiet startowy: numer startowy, kupon do losowania nagród, powerade, piwo, koszulka (bawełniana), jakiś baton i ciastka

Trasa: serce gdańskiej Starówki – start na ulicy Ogarnej – Długa, Długi Targ, Mieszczańska. 4x1100m + dobieg 600m; bruk, kocie łby, starówkowe duże płyty, asfalt

Liczba uczestników: ok. 600 (był limit 800, ale to by było po prostu straszne)

Organizacja: bardzo dobra… z dużym minusem za niepotrzebny zgrzyt na końcu. Oprócz tego wszystko było bardzo dobrze przygotowane, oznakowane, wolonatriusze z wodą podawali butelki do końca biegu. Podobno ochrona przepuszczała przechodniów, gdy zbliżali się biegacze, ale ja tego nie widziałam.

Jak to wszystko wyglądało? Bieg miał się zacząć o 15.5o, ja w ramach rozgrzewki zbiegłam sobie na Starówkę już około 15.15. Po drodze mijałam rodziny z dziećmi wracające z biegu ‘Prolog Netto’, który odbywał się nieco wcześniej. Na ul. Ogarnej, gdzie znajdował się start, było już sporo rozgrzewających się biegaczy. Strefy startowe ustawione były bardzo blisko siebie i miałam wrażenie, że ludzie stawali w nich trochę na oślep. Po rzuceniu kilku(nastu) pełnych zazdrości spojrzeń w kierunku pięknie wyrzeźbionych ciał biegaczy z pierwszej strefy, podreptałam do 26-30.

To był mój pierwszy z pierwszych biegów ulicznych, więc traktuję go jako porządną lekcję i doświadczenie. Muszę przyznać, że trochę mi głowa zaszwankowała i nie wyczułam do końca sytuacji. Punktualnie o 15:50 rozpoczął się bieg, włączyłam Garmina i ruszyłam. Zdecydowanie za szybko… zdziwiona patrzyłam na monitor, który pokazywał mi tempo 5:20. W głowie się kotłowało: z jednej strony “zwolnij!”, z drugiej widziałam przed sobą oddalającą się grupkę szybszych biegaczy i ta dziura między mną a nimi powodowała, że uroiłam sobie, że jestem ostatnia. No to biegnę tym 5:20. Jest fajnie, jest dobrze… biegnę. Kończy się pierwsze okrążenie, zwalniam do 5:30, dalej mi źle widząc plecy biegaczy i z poczuciem, że jestem na szarym końcu. Odwracam się i… widzę tłum za mną. Too late Ewa, too late. W tym momencie poczułam coś dziwnego. Z jednej strony – nadal mnóśtwo siły w nogach. Z drugiej, bardzo płytki oddech. Nie byłam w stanie wziąć pełnego oddechu, coś mnie “zatykało”. Fakt, powietrze stało, no ale… bez przesady. Przecież nie przerwę biegu. To tylko 5 kilometrów. No i… nie ma mowy, nie przerwę. Na kilka kroków przeszłam do marszu, żeby się napić i może (o naiwności) uspokoić oddech. Wolno bo wolno, ale biegłam dalej.

Kibice na trasie bardzo pomagali oklaskami i dopingującymi okrzykami, wolontariusze służyli wodą, zaś moja rodzina urządziła sobie w oknie strefę kibica i dopingowała z drugiego piętra 🙂 kończąc trzecie okrążenie zrobiło mi się strasznie niedobrze i czułam, że organizm jest przegrzany – tu z pomoca przyszła anonimowa ręka wysawiająca butelkę wody, od razu się oblałam i trochę odżyłam, ale nadal trochę umierałam – moja mama, która zeszła na ulicę, powiedziała, że miałam “obłęd w oczach” :D. Zacisnęłam zęby i pamiętając, że to ostatnie 700 metrów, pobiegłam. Na ostatnich 300 metrach mocno przyspieszyłam i wyprzedziłam jeszcze kilka osób. Garmin pokazał mi 32:04, brutto jakieś 30 sekund więcej. No ale, Garmin pokazał też 5,2km…

Wynik bez szału, bo mocno liczyłam na ok. 29 minut, ale w tych warunkach i przy o wiele za szybkim starcie cieszę się, że bieg ukończyłam. Bo w momencie, gdy przekroczyłam linię mety, wiedziałam, że (no przepraszam, ale tak było) za pół sekundy zwymiotuję. Pod fontanną Neptuna, w samym centrum Gdańska, w tłumie biegaczy. Na szczęście kilkanaście szybkich wdechów i schylenie pomogły i jakoś do siebie doszłam bez robienia takiej sensacji.

Jedna negatywna sytuacja:  ledwo odwiązałam czip z buta, zorientowałam się, że nie mam kuponu do losowania w Biegosferze. Sędzia zrywając “kwitek” przyczepiony do mojego numeru startowego, zerwał również zieloną karteczkę do losowania. Zorientowałam się po chwili (zdążyłam odczepić czip), podeszłam do panów zbierających kwity i grzecznie poprosiłam o sprawdzenie, czy nie zawieruszył się tam mój los. Panowie byli niegrzeczni, próbowali być “dowcipni” i sarkastyczni (“o popatrz, ta pani chyba naprawdę myśli, że będziemy szukać jej kartki” “dalej tu stoi”, “to ja teraz przetasuję kartki a pani powie stop”). Próbowali też wmówić mi, że sędzia zrywa tylko kwity – aha, jasne, mój los, przypięty dwoma agrafkami sam odpadł? W końcu poszłam do namiotu Biegosfery, żeby poprosić o nowy los, ale usłyszałam, że “były wyliczone”. Można to było ładniej załatwić, przy biegu tej klasy to wstyd.

I jestem przekonana, z moim szczęściem do wszelkich losowań, że jakaś nagroda na mnie czekała 😉 Pisałam ostatnio, że wygrałam książkę w konkursie kobietkibiegaja.pl (bardzo przypadkowo zresztą, jakoś znalazłam się na stronie, coś kliknęłąm, napisałam kilka zdań, i proszę). Wczoraj wchodzę na fejsbukę, przewijam stronę myśląc “ale nudy, idę stąd”, gdy mym oczom ukazał się ten oto wpis:

… ale że jak to. Próbowałam sobie przypomnieć, czy brałam udział w jakimś konkursie, ale nic. Dziura. Pustka. Hm… pogrzebałam trochę na stronie i blogu, no i voila: losowanie wśród “fanów” stronu na fb. I z tych chyba 23 osób padło na mnie. Takie rzeczy. Miłe to bardzo, cieszę się i dziękuję. Chyba czas zagrać w totka 😉

Wczoraj było bieganie w ulewie, dzisiaj zapowiada się to samo – i musze powiedzieć, że przyjemne to jak nie wiem co! Biegłam i czułam się, jakbym reklamowała Nivea Soft. No, prawie.

20 thoughts on “Wrażenia po pierwszym biegu… i moje szczęście do nagród.

  1. Czas na piątkę miałaś taki jak mój prawie najlepszy ever 😛 W upale chyba nie ma sensu nastawiać się na rekordy, trzeba po prostu doczłapać się do mety 🙂 No i gratuluję książki 😉 A opis biegania w deszczu mnie powalił 😀

    • cieszę się, że wzięłam udział w tym biegu, ale to była niezła lekcja 😉 dziś już pobiłam ten czas o prawie 6 minut 😀

  2. Pierwszy bieg to pierwszy bieg, lekcja na przyszłość. Zbyt szybki start to zmora wielu biegaczy, mało kto potrafi nad tym zapanować. Z drugiej strony często na zawodach sięgamy po rezerwy, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy.
    Gratuluję i pozdrawiam:)

    • 🙂 już mam ochotę na kolejne starty, musze przejrzeć biegowy kalendarz i coś zaplanować, ale teraz chciałabym bardziej z głową i jakimś planem…

  3. Jak to mówią “pierwsze koty za płoty” 😉 Najważniejsze, że się podobało (bo podobało się, nie?). Gratulacje!

  4. podobało! cały dzień i jeszcze następny chodziłam z takim uśmiechem, że mnie mięśnie twarzy bolały 😉
    właśnie wróciłam z biegania bez ciśnienia na wynik, “ot tak” poszłam się przebiec i co? ten sam dystans, 5k, w 26:36, prawie 6 minut szybciej! whaaaaat. pocieszam się, że przy kolejnym oficjalnym biegu na 5 łatwo będzie mi ten pierwszy pobić 🙂

  5. Nie ważny jest wynik na początku, ale sam początek. Później będzie znacznie lepiej 🙂 Trzeba się po prostu “otrzaskać”.

    Też chciałbym coś wygrać, a nie tylko rozdawać 😉

    • haha! mam nadzieję, że niedługo będę się chwalić coraz lepszymi wynikami. dzięki raz jeszcze za przychylny system losowania 😛

  6. brawa za wytrwałośćw biegu, w następnym na starcie opanujesz gorącą głowę na starcie i będzie o wiele lepiej, tak jak mówi Agnieszka – trzeba powstrzymać się na początku by w drugiej częśći biegu mieć siły na trzymanie tempa i lepszy finisz, napewno będzie sporapoprawa w następnym bieguzobaczysz.
    P.S.Książka w konkursie Kuby miała być moja :]

  7. Wygląda na to, że jesteś fenomenem, który bije życiówki na treningach a nie na zawodach. Zupełnie jak nasi na Igrzyskach 🙂

  8. Pierwszy bieg zawsze najbardziej zakorzenia się w pamięci i znam te problemy z utrzymaniem prędkości – najlepiej jest słuchać siebie i swojego tempa nie zważając na innych, ale przy takiej ilości ludzi to bardzo trudne.

  9. Gratuluję udanego debiutu 🙂

    I tak jak pisano już w komentarzach, z każdym kolejnym biegiem będzie coraz lepiej. Aż do momentu jak trafi się słabszy bieg, ale tylko po to, żeby następny był jeszcze lepszy niż poprzednie 🙂

  10. U mnie było to samo, tylko że biegłam 10 km. Zaczęłam jakbym miała biec nie 10 a 1 km. W dodatku miałam źle skonfigurowany system Nike+, z którym wtedy biegałam i kiedy u mnie było ponad 6 km dotarłam do punktu kontrolnego na kilometrze nr5. Załamka, Zadyszka. Marsz. Koniec końców dotarłam do mety w czasie 59:59. Mogło być gorzej. Niedługo czeka mnie kolejny debiut, tyum razem w półmaratonie,. Zobaczymy jak to będzie.

Leave a comment