“Co ty właściwie jesz?” vol. II

Z pytaniem “co ty właściwie jesz?” spotykałam się już na diecie wegetariańskiej (z okazjonalnym łososiem raz na jakiś czas). Tymczasem sprawy się pokomplikowały i stało się tak, że kilka miesięcy temu wprowadziłam kolejne zmiany w moim odżywianiu. O ile brak mięsa w diecie można nazwać fanaberią (względną), to wykluczenie kolejnych produktów jest stricte kwestią zdrowia. Kiedy przestępując próg rodzinnego domu oznajmiłam, że aktualnie nie jem mięsa, glutenu, nabiału i soi, moja mama załamała ręce. Wcale jej się zresztą nie dziwię, bo brzmi to kiepsko, nie ukrywajmy.

Jakoś w lutym natrafiłam na informację, że gluten (oraz, jak później doczytałam, nabiał i soja) szkodzi przy chorobach autoimmunologicznych. Szkodzi, a dokładniej je powoduje/nakręca. Czytałam relacje osób, których wyniki badań fantastycznie się poprawiły, co przekłada się oczywiście na samopoczucie i ustąpienie wielu uciążliwych objawów choroby. Jakąż to chorobę mam konkretnie ja? Mam Hashimoto, związane z moją niedoczynnością tarczycy, z którą świadomie bujam się od jakichś sześciu, może siedmiu lat. Były okresy stabilizacji choroby, wszystko pod kontrolą, i nagle – znów, hormony hopsasa. Przekładało się to na nastrój, wagę, zmęczenie. Kiedy zimą moje wyniki znów zaczęły się pogarszać, zanurkowałam w internetach i znalazłam wspomniane informacje o glutenie i spółce. Nie miałam nic do stracenia, w połowie marca całkowicie odstawiłam gluten a jakiś czas później także nabiał. Przy okazji Wielkanocy zrobiłam badania i ku mojemu zdumieniu, wyniki się unormowały. Równie zdumiona była moja lekarka, która zapytała, co takiego zrobiłam, bo taka poprawa niemożliwa jest na samych lekach. Powiedziałam o glutenie, na co usłyszałam, że tak, faktycznie, jest coraz bardziej popularny pomysł, że gluten wpływa na choroby autoimmunologiczne. Kurczę, tylko dlaczego ja musiałam znaleźć taką informację, zupełnym przypadkiem, w internecie, a nie usłyszeć od lekarza?

I tak sobie żyję, bez makaronu (raz zrobiłam podejście do bezglutenowego, ale chciałabym to wspomnienie jak najszybciej wyprzeć z pamięci), pieczywa (okej, bułki kukurydziane z Mielnika dają radę), placków, naleśników – wszystkiego, co na mące. Tak było do niedawna, bo od kiedy przyjechałam do domu, eksperymentuję z mąkami bezglutenowymi i jest dobrze. Gluten jednak czai się w o wiele mniej oczywistych produktach – sosach i gotowych przyprawach, słodyczach, jogurtach i maślankach smakowych, tanich serach, kotletach i pasztetach sojowych, gumie do żucia, piwie (bye, bye, ulubione pszeniczne). Tu (klik) jest bardzo pomocna tabelka.

Nie będę udawać, na początku minę miałam nietęgą, zwłaszcza, że jeszcze pół roku temu śmiałam się z ‘mody’ na bezglutenowe jedzenie. Ale wiecie co? To naprawdę jest do zrobienia. I nadal może być smacznie i różnorodnie. Trochę trzeba pokombinować, ale warto. Nawet na kajakach dałam radę pociągnąć na moim odżywianiu, robiąc odstępstwo (które skończyło się momentalnie wysypką i kiepskim samopoczuciem) raz, kiedy moje jedzenie nie przetrwało warunków bezlodówkowych i miałam do wyboru paść z głodu, albo zjeść talerz żurku.

Jak mi starczy zapału, to co jakiś czas wrzucę tu jakiś ciekawy, wypróbowany przepis. Wróciłam z Rosji (gdzie trudno było mi prowadzić dwa blogi), kończę magisterkę, mam nadzieję mieć choć odrobinę więcej czasu i pojawiać się tu częściej. W aparacie zdjęcia kilku pysznych rzeczy mam, ale taka ze mnie zdolniacha, że zgubiłam kabel, więc zdjęcia poczekają. Cóż, cierpliwość cnotą jest…

A, jeszcze w ramach aktualizacji, moja noga. Wstępnie planowałam operację wyciągania metalstwa z kończyny dolnej właśnie na lipiec, ale po konsultacji z ortopedą moim ukochanym, okazało się, że trzeba trochę poczekać. W zależności od tego, jak mi się ‘zawodowo’ życie potoczy, a to będę wiedzieć jesienią, operacja będzie miała miejsce najwcześniej pod koniec tego roku, a w wersji wstępnie umówionej, wczesną wiosną 2015. Tak to wygląda.

Sportowo sprawy na Endomondo mają się następująco:

kartka2

Jasno widać, że tendencja nareszcie jest poprawkowa i idziemy w dobrym kierunku po zbyt długim okresie stagnacji – nie będę tu zrzucać winy na zimę i inne pory roku, różne rzeczy się w ostatnich miesiącach działy, czas na nowe. Ostatni skok oczywiście spowodowany jest wiosłowaniem po kilka godzi dziennie na kajakach. Poza tym, tak bardziej regularnie, sportowo zapowiada się dużo roweru nadmorskiego no i… wracam do Ewy Chodakowskiej. To jednak dobre programy są, co pokazał mi zalewający oczy pot po wczorajszym Killerze, wykonywanym prawie o północy.

Do przeczytania – oby szybkiego!

Leave a comment