Był sobie rower… zimą

Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, wahał się, zastanawiał, chciał się przekonać, ale miał pewne obawy… to ja, w dobroci serca, wyręczę.

Otóż. Kręcenie na mrozie to jest, całkiem dosłownie, ostra jazda bez trzymanki. Trzy warstwy tłustego kremu, sześć warstw odzienia – to wszystko może i nie zaszkodzi, ale nie zmienia faktu, że…

a) prawdopodobieństwo trudnego do wyhamowania ślizgu naprawdę wzrasta (dziś względnie sucho, ale raz zaatakowała mnie zamarznięta kałuża)
b) jak tu, kurka, oddychać? wciąganie mroźnego powietrza na dłuższą metę jest średnio przyjemne, ale jak się człowiek buffem zasłoni, to po chwili pół twarzy mokre, buff zamarza, robi się niefajnie
c) albo to ja się tak objadłam w święta, albo faktycznie trudniej kręcić…
d) po godzinie organizm domaga się doładowania cukrem. ja tego nie przewidziałam i całą drogę powrotną z nadzieją wypatrywałam otwartego kiosku, żeby jakiegoś batona zapodać, a tu nic. zapięcia nie miałam, więc nawet do biedry wejść nie mogłam..

Jak ja kocham się tak styrać :)))

***

Wszystko powyższe napisałam trzy tygodnie temu. Potem przyszła chwilowa zima, małe chorowanie, rower poszedł do piwnicy. W pewnym momencie przychodzi jednak moment tęsknoty za rowerem i nawet pozornie nieprzyjemne warunki pogodowe przestają przeszkadzać. “O, ma być koło zera, może trochę poniżej, jedziemy w sobotę?”. Pojechaliśmy. Jeszcze pod klatką, gdy tylko wsiadłam na rower i nacisnęłam pedał, pomyślałam przeciągle “yesssssss, to jest to”. Czasem śnieg zazgrzytał pod kołem, czasem przychłodziło solidnie (trzeba o stopach pomyśleć, bo palce odczuły zimno), czasem zawiało (szczególnie w Sopocie). Ale! Jak się potem docenia rzeczy drobne, to jest nie do wiary. Wejście do Biedronki, żeby się ogrzać (no… zakupy zrobić, oczywiście). Wejście do Lidla w tym samym celu (zakupowym, of course). Ciepły obiad. Miękkie łóżko i jedyny wysiłek w postaci rozwiązywania zagadek detektywistycznych wraz z Sherlockiem (nigdy mi się ten serial nie znudzi). I… podtrzymuję – jak ja kocham się tak styrać.

instagram3

Gdyby jeszcze mój Garmin raczył współpracować z endomondo, to byłaby pełnia szczęścia.
… a w kwestii endomondo. Rozmowa z tatą sprzed kilku dni:

T: Ewa, a podobno jest taka aplikacja, kolega mi mówił, że mogę sobie iść na spacer i ona mi zapisuje trasę… jakieś… mundo… mundus…
E: …endomondo.
T: O właśnie!
E: Kalorie tez liczy. Będziesz wiedział, ile ciastek możesz zjeść na spacerze.
T: O to to! Zainstaluj mi to proszę!

😀

5 thoughts on “Był sobie rower… zimą

  1. Kręcenie zimą jest bardzo fajne, sama się o tym przekonałam w tym roku. Wolę tego przemoczonego buffa, przemarznięte stopy, tłusty krem na twarzy i 3 pary rękawiczek, niż gnić na trenarzeże 😉 Podstawa tylko, to dobrze się ubrać, no i warto wziąć w kieszeń jakiegoś batona, lub kawałek czekolady (jak się dłużej jeździ) bo takie jeżdżenie w zimnie zdecydowanie więcej kalorii z organizmu wyciąga.

  2. Zazdroszczę towarzysza do rowerowania, bo ja nikogo nie mogę namówić- u wszystkich kończy się słomianym zapałem, albo pierwszym małym spadkiem temperatury 😉 Rower to taki sposób aktywności, który przenosi mnie w całkiem inny wymiar- przypomina mi dzieciństwo 😉 Są jeszcze dwie takie rzeczy- hula hop i skakanka, ostatnio kupiłam sobie podobną do mojej pierwszej skakanki i mam zamiar ćwiczyć z nią i hula hopem wtedy, kiedy jest o wiele za zimno na rower. Tutaj wyczytałam, że pierwsze treningi powiino się ograniczać do 2 lub 3 minut http://mocnenogi.pl/wpis/trening-ze-skakanka-w-roli-glownej/ , więc może w ogóle uda mi się połączyć te przyjemności 😉

Leave a comment